Znała tylko określenie, którego sam kiedyś użył. odpowiednie. Przyjmuję panią. Jeśli nie możesz ze względu na mnie, zostań dla dobra Karoliny - poprosił. - Nic podobnego. Czepiała się kurczowo tej prawdy, chociaż jakiś zły, drwiący głos szeptał jej, że ojciec bardziej kocha matkę niż ją. To nieważne, przekonywała samą siebie, wracając myślami do wieczoru spędzonego w hotelu, do wspólnej kolacji w Sali Renesansowej, do jego słów na temat rodzinnego dziedzictwa. - Dziękuję, spokojny dzień, mimo że prawie wszystkie pokoje mamy zajęte. - Dałabym ci wszystko. Wszystko! - Po moim trupie - mruknęła. - Nie martw się, Vincent, zajmę się... - Ale kazał pan doradcy sporządzić listę. - W czwartek, Howardowie, bo nie chciałem ci mówić. jeszcze lepiej whisky. Przyjechała winda, wsiadł do kabiny, nacisnął guzik i wsunął kopertę do kieszeni. Tego ranka niemal błagał Lily, żeby odpowiedziała na jego pytania. Odmówiła. Powiedziała tylko, że to ostatni raz, kiedy będzie musiał dostarczyć przesyłkę Hope St. Germaine. Wicehrabia zmarszczył brwi. Hrabia zerknął na kuzynkę z wyraźnym powątpiewaniem.
- Tak. Czego się dowiedziałeś? - A mnie ufasz? - zapytał ochrypłym głosem, oderwawszy usta od jej ramion i szyi. - Earl Kilcairn Abbey?
- Zamierza pani zostać u nas tak długo? - A ciebie nazwę Odpoczywającym... - Ciekawe! Czy mam ci przypomnieć, że ja jestem den¬drologiem i musiałam zostawić swoją ukochaną pracę?
- To rzeczywiście nie najlepszy moment dla nas - ciągnął Beck. - Musimy teraz odmalować przed wszystkimi kryształowy wizerunek naszego przedsiębiorstwa. Nie możemy im dać do ręki więcej pocisków grubego kalibru, niż już to zrobił wypadek Paulika. Mogą zamknąć fabrykę do czasu przeprowadzenia drobiazgowej inspekcji i nie omieszkają tego zrobić. Chris odetchnął głęboko. - I z tym optymistycznym akcentem, pozwolicie, że pójdę się upić. - Chris... - Żartuję - powiedział. - Chryste, ucieszę się, jeśli jeszcze ktoś poza mną zacznie się wreszcie uśmiechać. Nie możemy chociaż raz spojrzeć na jaśniejszą stronę życia? Żona Paulika wycofuje się z pierwotnych postanowień. Pikiety? Jutro po wschodzie słońca, kiedy zrobi się tu goręcej niż w piekle, złamią szranki i uciekną, gdzie pieprz rośnie. OSHA? Padniemy na kolana, prosząc o wybaczenie, obiecamy poprawę, zapłacimy wszystkie ich cholerne grzywny i wrócimy do normalnego trybu pracy. Co do Mary Beth, przy odrobinie szczęścia, wkrótce wkurzy swojego kochanka, który utopi ją po płytkiej stronie basenu. Znalezienie żony numer dwa nie powinno przysporzyć mi kłopotu. Wyprodukuję wystarczająco dużo nasienia, żeby zasiedlić potomkami Chiny, a uwierz mi, mam się czym pochwalić. W niedługim czasie dziadek Huff doczeka się upragnionego wnuka. I wreszcie ostatnia, choć równie istotna rzecz. Nie zabiłem swojego brata. Widzicie? Czym tu się martwić? - W porządku - zaśmiał się Huff. - Powiedziałeś swoje. Dalej, jazda stąd. Ja idę za tobą - uśmiechając się, obserwował wyjście Chrisa. Kiedy jednak spojrzał na Becka, jego dobre samopoczucie nagle się ulotniło. Beck wpatrywał się w otwarte drzwi, przez które przed chwilą wyszedł Chris. Wyglądał na zaniepokojonego, co bardzo, ale to bardzo zmartwiło Huffa. Sayre nie mogła zasnąć. Po pełnej przygód wycieczce do Nowego Orleanu i długim powrocie do domu myślała, że zapadnie w sen zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki. Tymczasem, ku swemu zdenerwowaniu, kręciła się w łóżku już od kilku godzin. Klimatyzacja pracowała zbyt głośno i zmieniała pokój w istną lodówkę. Po jej wyłączeniu w pokoju robiło się duszno i zapachy poprzednich mieszkańców pokoju, którymi przesiąknięte były dywany, zasłony i narzuty na łóżko stawały się wszechobecne. Dyskomfort był jednak tylko częściowo odpowiedzialny za jej bezsenność. Nieustannie odgrywała w głowie rozmowę z Beckiem. Czy popełniła błąd, powierzając mu tajemnicę zaręczyn Danny'ego? Dlaczego pozwoliła mu zbliżyć się do siebie tak bardzo, wiedząc o egoistycznych planach matrymonialnych ojca wobec niej i Becka? Dlaczego pragnęła jego bliskości? Zapadła w drzemkę dobrze po północy. Dlatego właśnie jęknęła z niechęcią, gdy obudziła się tuż przed świtaniem. Leżała na brzuchu, z twarzą na wpół zanurzoną w nierównej poduszce. Otworzyła jedno oko, leżąc nieruchomo i modląc się o powtórne nadejście snu, zanim zupełnie się obudzi. Klimatyzacja była wyłączona i w pokoju zrobiło się gorąco. Zrzuciła więc prześcieradła z nóg, myśląc, że obudziła ją duchota i jeśli ochłodzi się nieco, znów zapadnie w sen. Ściągnięcie przykrycia nie pomogło. Może to początek migreny po szampanie? Była odwodniona po alkoholu, który wypiła do obiadu. Potrzeba jej dużej szklanki wody. A skoro już o wodzie mowa, poczuła, że ciśnie jej nieco na pęcherz. Przeklinając pod nosem, przekręciła się na wznak i usiadła na brzegu łóżka. Automatycznie Charles, który również wysiadł, przypatrywał się Tammy z takim niepokojem, jakby mogła Marka czymś zarazić. - Dlaczego zmieniłaś menu?
wając się niepewnie od wirującej z zawrotną szybkością - Nie jestem moją matką, cokolwiek o mnie myślisz. Wrócę tutaj. - Moja kochana, maleńka. Tak bardzo mi będzie ciebie brakowało... - Dzień dobry, panno Gallant. Przeczesał włosy palcami i zdał sobie sprawę, że drżą mu ręce. Zaklął cicho, prostując plecy. Sam był sobie winien. Akurat Hope nie miała z tym nic wspólnego. Zlekceważył ojcowskie przestrogi, zaciągnął duże kredyty, zaangażował prywatne fundusze. I przegrał. - Nie. całkowitego spokoju.